niedziela, 28 grudnia 2014

I just want to fall asleep in the warmth.

Jak zwierzęta.
Bez telefonu.
Bez samochodu.
Bez wstydu.
Bez komputera.
Jak zwierzęta.
Nie odróżniający seksu od miłości.
Nie odróżniający prymasa od premiera.
Z tylko jedną ambicją: zasnąć
W cieple.  

M. Świetlicki


Snuję się z kąta w kąt, patrzę nieprzytomnie zaćpanymi oczami, wypowiadam nieskładne zdania, zlepki wyrazów, których nie potrafię wytłumaczyć. Żyję i nie żyję, egzystencja i niebyt. Granica między rzeczywistością a fikcją zaciera się coraz mocniej, a problem z odróżnieniem ich stał się codziennością.
Ale, hej! Sine od zimna dłonie nie wydają się być wymysłem, podobnie jak dym drażniący gardło, szlugi gaszone na ciele, paznokcie wbijające się w skórę. Kiedy ból stał się dla mnie definicją rzeczywistości?
Mówią, że blednę i chudnę, choć czuję się coraz cięższy. Tak cudownie bezużyteczny, nieumiejętny, bezradny. Zaraz zwymiotuję
Zwijam się jak kot, zaciskam dłonie na uszach i krzyczę krzyczę krzyczę
próbuję; z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk.
A potem, nadal zwinięty, zmięty, stłamszony - zasypiam, niespokojnym snem.
Jest ciepło. 
Za oknem pada śnieg. 


Święta były w porządku. W zupełnie innym porządku niż ostatnie i przedostatnie i każde poprzednie, choć nadal był to porządek. Jest inaczej i będzie inaczej, a mi nie pozostaje nic innego, jak tylko zaakceptować taki stan. Oni nie żyją.
Do końca roku zostały trzy dni. Siedemdziesiąt trzy godziny, przez które tak wiele może się jeszcze wydarzyć. Mam ściśnięte gardło, boję się. Tym razem życzenia "i niech kolejny rok będzie lepszy od obecnego" nie wydadzą mi się żałosne i niepotrzebne.

Próbuję wklepywać w klawiaturę kolejne zdania, ale nie mają one żadnego sensu.
Mam zamiar napisać coś mądrego, choć wiem, że nie potrafię. Nie teraz, nie dziś, nie mogę, nie umiem.
Chcę zasnąć, w cieple, ciepłym snem. I tyle.
A śnieg pada.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Don't ask me why, I told you once before that I don't know.

- Dlaczego piszesz w formie męskiej?
- A dlaczego nie?
- Jesteś dziewczyną.
Jestem połączeniem nicości i wina.
Jabłkowego.

Dlaczego dlaczego dlaczego. Ach świecie, do cholery, czyżbyś nie znał innych interrogacji?

Nienawidzę niedziel. Mój psycholog chce wiedzieć "dlaczego?", a ja nie potrafię odpowiedzieć. Nienawidzę - tak samo jak lubię sushi i uwielbiam koty bez sierści.

Uwielbiam wszystkie koty, te z sierścią też.


I proszę Cię, Mikołaju, niech więcej nie pytają. 
Niech zaakceptują, że tak już po prostu jest.

Pieprzone leki, 
nienawidzę was tak jak niedziel. 
Nie czuję smutku, radości też nie. Nie czuję złości, satysfakcji, zainteresowana, bólu. Za to zapoznałem się bliżej z pustką i z obojętnością, z pozbawioną treści egzystencją i z histerycznym śmiechem. 
I z bezsennością, dawno się nie widzieliśmy. 
Próbowałem liczyć barany, ale one patrzyły na mnie złowrogo, jakby z wyrzutem, że każę im skakać przez ten cholerny płot.
Nie wiem kim jestem, czym jestem, czy jestem.
Pozostaje mi nicość i wino.

Jabłkowe wina są najtańsze.

niedziela, 14 grudnia 2014

Jesteśmy dziećmi. Mamy prawo być dziecinni.

Byłem dziś w sklepie z zabawkami, pierwszy raz od pięciu, sześciu lat. Tsu, nie różniliśmy się niczym od dzieci, które mijały nas między półkami.

Pachniemy szlugami. Mamy po sześć lat.

Pachniemy zmęczeniem, potarganymi włosami, nieprzespanymi nocami i łzami zaschniętymi na policzkach. Mamy pierdolone sześć lat.


- Tsukiko, boję się, że będziesz kiedyś w końcu dorosła. Zakochasz się. I chyba boję się, że znów zostanę sam. Stanę się dla ciebie zbyt dziecinny, znudzisz się mną.
- No co ty, nie zostawię cię.
Tsu, ale ja nie umiem dorosnąć. 


Rozbiłem dziś telefon. Nie wiem, czy aby na pewno powinienem czuć z tego powodu tak mocną satysfakcję.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Znowu od początku

i znów od zera, od nowa. Ile będzie jeszcze tych nowych początków? Kilka, kilkadziesiąt, kilkaset - wiem. Spadam w dół, uderzając głucho o ziemię, a potem wstaję, bo mówią, że muszę. Czasami wolałbym chwilę poleżeć.

Bawię się słowami, tworzę anagramy; antropogeniczny staje się pograniczem. Wymyślam nowe wyrazy
onyksmatyczny, trudencyjność, maselia
udaję Szekspira, choć nie umiem wypowiadać prostych zdań.
To ja.

Na dworze coraz bielej, w końcu, bo jesień stała się monotonna. A ja próbuję próbuję próbuję. Nienawidzę tego słowa. Staram się uczyć, uśmiechać, wychodzić, mimo że znowu boję się tłumów. Ludzie mówią w niezrozumiałym języku, a ja lepiej dogaduję się z psem, który patrzy inteligentniej od moich rówieśników.
Ar­tyści nie są z te­go świata, nie pa­sują tu­taj, gdyż żyją w in­nej rzeczy­wis­tości, w wyima­gino­wanym świecie. Częstok­roć lep­szym, piękniej­szym, łat­wiej­szym, co spra­wia, że tu­taj nie radzą so­bie z życiem. Ta ob­cość jed­nostek spra­wia, że są niez­ro­zumiani i za życia ska­zani na sa­mot­ność.
Jestem artystą. Od siedmiu boleści. 

Czekam na święta, w przerwach tęskniąc za papierosami, mimo że ledwo znam ich smak. Zaczynam dziesiątki opowiadań, które kończą się na tytule. Chyba nie umiem już pisać, choć nadal - niespodzianka - próbuję. Walczę z melancholią, ostatnio przychodzi częściej. Lubię ją. Przyzwyczajam się do niej. To chyba źle.


Niedawno w radiu udało mi się usłyszeć pierwszą świąteczną piosenkę. I nie było to wcale Last Christmas.